O parze, która kiedyś żyła w otwartym związku

Na psychoterapię zgłosiła się para. Ona lat 34, z zawodu pracownik naukowy na Wydziale Biochemii, on lat 36, informatyk. Żona narzekała, że mąż nie pomaga jej w domowych obowiązkach, on zaś nie rozumiał jej ciągłych pretensji i niechęci do zbliżeń. Poprosiłam, żeby opowiedzieli o swoim związku.

Ja: Od kiedy jesteście małżeństwem?

Ona: Od 5 lat, ale razem jesteśmy 10.

On: Na początku nie chcieliśmy brać ślubu. Preferowaliśmy otwarty związek.

Ona: Ty preferowałeś.

On, zaskoczony: Myślałem, że Ty też…

W miarę trwania rozmowy okazało się, że mąż o wszystkim decydował, żona podporządkowywała się i nie zgłaszała sprzeciwu. Tym samym mąż był przekonany, że w kluczowych kwestiach są zgodni. Także wtedy, przed laty, kiedy ciągle miał kochanki. Opowiadał jej o swoich romansach, a ona doradzała mu co kupić kochance na prezent. Cały ten czas byli ze sobą a ona nigdy mu nie powiedziała, jak bardzo cała sytuacja jest dla niej bolesna i upokarzająca.

On: Dlaczego nie mówiłaś, że nie chcesz otwartego związku?

Ona: Bałam się, że odejdziesz. Widziałam, że tego potrzebujesz.

Mężczyzna żył w przeświadczeniu, że obojgu im pasuje taki związek. Ona nikogo poza nim nie miała, ale partner dawał jej prawo do sypiania z innymi.

Kiedy się „wyszalał”, jak to nazwała żona, kupił jej pierścionek i się oświadczył. Wzięli ślub i po roku pojawiło się dziecko. Wtedy „diabeł w nią wstąpił”. Stała się drażliwa i wybuchowa, czepiała się o każdy drobiazg. Kiedy przyszli na terapię, oboje nie wiedzieli o co chodzi. Kobieta wierzyła, że chodzi o zostawione pod łóżkiem skarpety i brak pomocy przy dziecku, a mężczyzna uważał, że nastroje żony wynikają z przeciążenia pracą zawodową.

Powiedziałam im wtedy, że ona karze go złością i odrzuceniem za romanse sprzed lat. Mają szansę pod jednym warunkiem: ona musi mu powiedzieć, co myślała i przeżywała, kiedy miał inne kobiety. Pokazać mu, ile ją to naprawdę kosztowało.

 

 

Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że ona się przed tym broni bardziej niż on. Powtarzała „było minęło. Nie ma po co wracać do przeszłości”. Paradoksalnie, to on chciał poznać jej uczucia. Wyjaśniłam, że trudno budować przyszłość bez wyleczenia ran z przeszłości. Powiedziałam jej, że bycie ofiarą daje profity. Ona jest ta niewinna i skrzywdzona, czuje się uprawniona do rozciągniętego w czasie nieustającego odwetu. Dodałam, że w ten sposób go straci, bo nie daje mu szansy na zadośćuczynienie.

Wzięła sobie to do serca, bo cała druga sesja upłynęła pod znakiem „uzdrawiania” przeszłości. Oboje płakali. Mąż był zaskoczony, że żona czuła się dla niego nieatrakcyjna i niewystarczająca, że cała sytuacja uderzyła w jej poczucie wartości i kobiecość. Powiedział, że po doświadczeniach z innymi kobietami ma pewność, że z żoną mu najlepiej, także w seksie. Nie miał wątpliwości, że ją kocha. Widać było, że boli go, iż tak ją ranił. Powtarzał w kółko: „ale byłem ślepy, tak mi przykro”.

Powiedziałam, że wyrównanie jest możliwe, jeżeli ona zażąda od niego zadośćuczynienia lub zrobi coś, co go zaboli, ale mniej niż ją wtedy bolało. Wtedy ona przestanie być niewinną ofiarą i stworzy szansę na nowy początek. Pod warunkiem, że nie skrzywdzi go tak bardzo jak on ją. Dzięki temu pokaże, że go kocha.” Wtedy być może im się uda.

Powiedziała, że pomyśli i wyszli oboje poruszeni. Ona otworzyła się i zmiękła, a on ją „zobaczył”. Jakiś czas później napisała, że w ramach wyrównania, on zaakceptował jej półroczny kontrakt naukowy, czemu wcześniej był przeciwny. Zbliżyli się do siebie i odnaleźli na nowo.