Wszyscy pragniemy szczęścia i szukamy sposobów na uniknięcie cierpienia.
Niekiedy wierzymy, że uprawianie sportu, zdrowe odżywianie, weganizm, medytacja, praca z emocjami, uzdrowienie osobistych i rodowych traum czy Bóg wie co jeszcze zagwarantuje nam długie i szczęśliwe życie. Ludzie chwytają się kurczowo różnych metod i sądzą, że jeżeli zrobią wystarczająco dużo, to osiągną trwały spokój i nic złego ich nie spotka.
Pewna młoda kobieta powiedziała w rozmowie ze mną: „Długo pracowałam z relacją z matką, jeździłam na ustawienia do samego Berta. Dzisiaj patrzę na moją matkę z miłością a nadal nie mam własnej rodziny. Czy czegoś jeszcze nie widzę? Czego nie przepracowałam?”
Uciekamy w tak zwany rozwój i mamy nadzieję, że w pełni uzyskamy kontrolę nad życiem. Niektórzy mówią „chcieć to móc”. Wierzą, że można się zabezpieczyć przed wszelkimi trudnościami i dzięki przekroczeniu wewnętrznych blokad wykreować idealne życie. Wydaje im się, że wystarczy przepracować daną kwestię i po kłopocie. Jednak życie nie jest tak proste, jak byśmy chcieli. Próbujemy je kontrolować a ono jest nieprzewidywalne. Choroby i trudności wpisane są w ludzką kondycję. Nie da się ich uniknąć.
Oczywiście wiele problemów ma źródło w tłumionych emocjach czy w wypartych, bolesnych zdarzeniach z przeszłości. Część tego bagażu jesteśmy w stanie przetransformować i rozpuścić. Jednak naiwne jest myślenie, że jeśli tylko zechcemy, to możemy być wiecznie zdrowi, szczęśliwi i bogaci, a kłopoty będą nas omijać.
Są rzeczy, na które nie mamy wpływu. Nawet najbardziej rozwinięci duchowo chorują, a ci o wysokim wskaźniku inteligencji emocjonalnej miewają problemy rodzinne.
Musimy uznać ten oczywisty fakt, że problemy należą do życia. Arogancją jest myślenie, że wszelkie „nierówności” życia można wygładzić jak pognieciony kawałek materiału. Rozwój nie polega na zrozumieniu przyczyn trudności ani na kontrolowaniu zagrożeń, ale na akceptacji faktu, że życie jest zmienne. Miarą dojrzałości emocjonalnej nie musi być zdrowie fizyczne, posiadanie rodziny czy sukces zawodowy, jak sądzą niektórzy.
Dojrzały jest ten, kto mimo trudności idzie przez życie z podniesionym czołem i uśmiechem na ustach. Jest życzliwy dla ludzi, nie stawia siebie w centrum wszechświata i nie skupia się na własnym bagażu, tylko realizuje swój potencjał i robi coś dobrego dla innych. Bo przecież – jak ktoś kiedyś powiedział -„nie o to chodzi, by unikać burzy, ale żeby nauczyć się tańczyć w deszczu”.
Za autorem Desideraty życzę każdemu pogody ducha, aby godził się z tym czego zmienić nie może, odwagi, aby zmieniał to co zmienić jest w stanie i mądrości, aby odróżniał jedno od drugiego.
Małgorzata Rajchert-Lewandowska
Dziękuję Ci Małgosi za ten wpis..Bardzo poruszył mnie i jednocześnie ulżył mi .Poczułam jakieś w ciele UFF..i dużo przestrzeni w klatce piersiowej na oddech.
Ja też kiedyś myślałam ,że rozwój duchowy pomoże mi uniknąć cierpień…jakoś zabezpieczy przed błędami czy nieszczęściami. Byłam w biegu .. w szkoleniach i w pędzie by naprawiać Siebie. Im bardziej się starałam tym więcej miałam spiny i poczucia ,że nurkuje w kanały cierpienia!!!
Aż przyszło ZATRZYMANIE i prostota w byciu w TU i TERAZ z wszystkim co niesie..czy miłe czy niemiłe . Gosiu jeszcze raz dziękuję za piękną definicje Dojrzałości. I biorę sobie w życie Twoje:
„nie o to chodzi, by unikać burzy, ale żeby nauczyć się tańczyć w deszczu”.
Joanna K-S
Joasiu ja także dziękuję. Serdecznie pozdrawiam! 🙂