O chłopcu, który nie chciał się uczyć

Jakiś czas temu zadzwoniła kobieta z prośbą, żebym przyjęła na terapię jej 12 letniego syna. Chłopiec nie chce się uczyć, ucieka ze szkoły. Z powodu nieobecności nie będzie klasyfikowany do następnej klasy. Psycholog szkolny określił, że ma wysoki poziom lęku.

Odpowiedziałam, że nie pracuję z samymi dziećmi. Pracuję z rodzicami. Ewentualnie z całą rodziną. Wyjaśniłam, że dzieci biorą na siebie problemy rodziców lub dziadków. Nie ma tu żadnej winy dorosłych. Po prostu tak jest. To z czym rodzice nie radzą sobie, lub nie poradzili emocjonalnie w przeszłości, nawet jako dzieci, z tym „rezonują” ich dzieci. Dlatego tylko rodzice, z pomocą terapeuty, mogą pomóc dziecku. Nikt inny. Praca z samym dzieckiem nie daje efektów a tylko niepotrzebnie stygmatyzuje dziecko, jako takie „z którym coś jest nie tak”.

Była rozczarowana. Próbowała nakłonić mnie do chociaż jednego spotkania z synem, ale pozostałam nieugięta. Albo przyjdzie z mężem, ewentualnie na początek sama, albo nie mogę pomóc. Powiedziała, że ustali z mężem termin i zadzwoni.

Zadzwoniła… pól roku później. Umówiła się od razu. Na spotkaniu wspomniała, że syn pracuje z psychologiem szkolnym, lecz nadal ma problemy. Czuła się winna.

Usiadłyśmy obie w skupieniu. Wewnętrznie połączyłam się z nią i poczułam, że jej energia i cała moja uwaga koncentruje się w jej podbrzuszu. Zapytałam, czy straciła lub poroniła dziecko. A kiedy zaprzeczyła zapytałam o aborcję. Okazało się, że jako nastolatka usunęła ciążę. Natychmiast dodała, że to nie jest i nigdy nie było dla niej problemem. Powiedziała, że jest ateistką i nie miała w tej sprawie żadnego moralnego dylematu.

Zrobiłyśmy ustawienie na figurkach.

Poprosiłam, żeby na stole ustawiła figurki reprezentujące ją i syna. Ustawiła je w pewnym oddaleniu od siebie. Syn stał przed matką. Tyłem do niej. Matka patrzyła na plecy syna. Była niespokojna. Dostawiłam usunięte dziecko przed synem (nie mówiąc, kto to jest ) i zapytałam jak się oboje teraz czują. Powiedziała, że syna ciągnie do dziecka, teraz jest spokojny. Ona zaś nie czuje nic i nie widzi dziecka. Było dla mnie jasne, że syn chce umrzeć za matkę. Widać było, że chłopiec wyprzedza jej nieświadomy ruch do usuniętego dziecka i że ona nieświadomie przyjmuje jego ofiarę.

 

Wyjaśniłam jej tę dynamikę. Powiedziałam, że przez blisko 20 lat pracy ustawieniowej obserwuję, że usunięcie dziecka, jest traumą dla matki. Kobieta tęskni za utraconym kawałkiem swojej duszy i ciała. Jeżeli stłumi uczucia i „zamrozi się”, cały jej ból i tęsknotę biorą na siebie żyjące dzieci.

Nie przyjęła tego. Wystraszyła się i zezłościła. Wyszła trzaskając drzwiami.

Upłynęło kilka miesięcy i zapisała się na warsztat. Przyznała, że skłoniło ją do tego wyznanie syna. Zwierzył się matce, że często myśli o śmierci. Na ustawieniu pokazał się ten sam obraz, który widziała na figurkach. Syna „ciągnęło” do usuniętego dziecka, chciał się przy nim położyć. Tym razem matka popatrzyła na usunięte dziecko i dopuściła tamten ból i tęsknotę. Przyjęła swoje dziecko a syn mógł wycofać się i stanąć przy ojcu. Kilka dni po warsztacie napisała do mnie, że syn powiedział rodzicom, że postanowił chodzić do szkoły i poprosił o korepetycje.

Potrzeba było tyle czasu, żeby matka odważyła się zobaczyć skutki aborcji i wziąć je na siebie, odciążając syna, który wiedziony „ślepą” miłością, chciał ją w tym wyręczyć. Pomogła jej bezgraniczna, matczyna miłość. Syn odzyskał swoje życie. Matka szczególną siłę i godność.