Przedstawiam Państwu prawdziwą historię, pierwszą z tej serii. Bardzo dziękuję autorce za osobiste zwierzenia. Nic bowiem nie daje  większej nadziei i nie działa bardziej wspierająco niż doświadczenia innych.

Jest to poruszająca opowieść o tym, jak nieświadomie rezonujemy z traumami bliskich. Jak z miłości do rodziców czy dziadków dźwigamy ich ból i winę nie wiedząc o tym.

To historia o wykluczeniu i jego konsekwencjach. Pokazuje, jak potępianie członka rodziny sprawia, że w następnym pokoleniu ktoś z najmłodszych nieświadomie identyfikuje się z osądzanym, niosąc jego stłumione emocje.

To opowieść o tym, że jesteśmy przyciągani przez nieopłakanych, niepożegnanych zmarłych. O tym, że przejmujemy ich uczucia i nie możemy żyć własnym życiem.

Ta historia mówi o przemianie cierpienia w miłość. O drodze do dziadka. Wreszcie, o pełnym miłości pojednaniu i uwolnieniu do własnego życia.

“Odkąd siebie pamiętam zawsze każde rozstanie, bez względu na to z kim i na jak długo, było dla mnie trudne do przeżycia. Dręczyło mnie poczucie straty silne jak świeża żałoba po kimś ukochanym, czułam dotkliwy ból duszy i fizyczny ból ciała, wszystko mogło trwać kilka dni, odbierało sen, zabijało myśli. Nie pomagały leki na uspokojenie. Niedawno bliska mi osoba wyjeżdżała na pewien czas do innego miasta. Nie mogłam się uspokoić, nawet wtedy, gdy wiedziałam, że osoba dojechała szczęśliwie na miejsce, ból był niezwykle silny, niemalże nie do zniesienia..
Postanowiłam zrobić ustawienie.

Jak podczas każdego warsztatu ustawienia poprzedziła prowadzona przez Małgosię medytacja.
– Zobaczcie obraz swoich rodziców, ich rodzeństwa, dziadków z obu stron, dalszych przodków…
Łagodny, spokojny głos Małgosi wskazywał drogę a ja podążyłam nią mijając wszystkich bliskich, bo widziałam tylko dziadka Władysława. Biegłam do niego z radością w sercu, ale gdy byłam tuż przy nim zadziało się coś takiego, że moja radość zniknęła. Dziadek był smutny, daleki i wycofany. Zobaczyłam na ziemi jakąś czerwoną plamę i wiedziałam, że to krew.

Dziadka Władysława, tatę mojego taty, wprowadziłam do swoich myśli i do serca kilka miesięcy wcześniej. Brałam udział jako obserwator w warsztatach prowadzonych przez Małgosię. W ustawieniu jednej z osób pojawił się jej dziadek. Jak to często bywa, mimo że nie było to moje ustawienie, że nie brałam w nim udziału jako reprezentant, wszystko, co się wtedy działo odbierałam bardzo osobiście. Po zakończeniu ustawienia reprezentant dziadka zapytał, czy może powiedzieć, co ma do przekazania dla ustawiającej. Małgosia zgodziła się i wtedy padły słowa, które utkwiły w pamięci chyba wszystkim obecnym: Kocham cię, Gwiazdeczko. Dziewczyna, do której przekaz był skierowany wybuchła płaczem, bo dziadek właśnie tak do niej mówił.
I to wyznanie miłości znów odebrałam bardzo osobiście, jakby i mnie ono w jakiś sposób obejmowało. Przypłynął związany z Moim Dziadkiem obraz, który niosłam w sobie całe życie nigdy nie będąc pewna, czy to działo się naprawdę, czy może to wspomnienie mojego snu, albo marzenia. Mam niecałe dwa lata. Dziadek niesie mnie na barana. Widzę czubek dziadkowej głowy, swoje rączki obejmujące mocno tę głowę, moje dyndające nogi przytrzymywane dużymi dłońmi. Idziemy wąskim, niskim, ciemnym korytarzem i chociaż do podłogi jest daleko a sufit mam tuż nad głową, wcale się nie boję.

W rodzinie nie mówiło się o Dziadku Władysławie, a jeśli już to krótko i niechętnie. Ostatnie lata życia z różnych powodów spędził w domu opieki. Zmarł, gdy miałam niecałe sześć lat. Pamiętam nabożeństwo pogrzebowe w małej kaplicy, trumnę stojącą wysoko katafalku i nasycony zimowym słońcem kolorowy witraż w okrągłym okienku. Jakieś dziesięć lat temu po raz pierwszy zobaczyłam Dziadka zdjęcie. Na starej, małej fotografii zrobionej gdzieś nad Wisłą, widać Jego sylwetkę, ale twarz tonie w głębokim cieniu. Mimo to – a może właśnie dlatego – zdjęcie wywołało we mnie silne emocje. Chyba wtedy dotknął mnie cień tęsknoty, której w tamtej chwili nie umiałam jeszcze nazwać.

Bodajże następnego dnia po ustawieniu z przesłaniem dla Gwiazdeczki, zadzwoniłam do mojego taty. W trakcie rozmowy, tak od niechcenia, zapytałam:
– Tato, a dziadek zdążył mnie poznać? bawił się ze mną? na barana mnie kiedyś nosił?
Mój tata ma poważne problemy neurologiczne, jąka się, gubią mu się słowa, ale wtedy opowieść popłynęła bez problemów. Opowiedział mi scenę, którą miałam w pamięci, przywołując więcej jej szczegółów. Miałam łzy w oczach i durny uśmiech szczęścia na twarzy.
– To dziadek mnie kochał?
– Bardzo cię kochał.

Po medytacji wspomniałam tę opowieść, ale przez głowę nie przemknął mi nawet cień myśli, by moje ustawienie związać z Dziadkiem Władysławem.

Siadłam na krzesełku obok Małgosi, krótko przedstawiłam swój problem.

 

 

 

Małgosia wprowadziła w pole moją reprezentantkę. Dziewczyna-Ja bardzo źle się czuła, nie mogła oddychać, kręciło jej się w głowie, bolało ją całe ciało. Małgosia poprosiła reprezentanta mojego uczucia. Uczucie stanęło naprzeciwko Mnie i moja reprezentanta osłabła, musiała usiąść. Chciała się nawet położyć, ale Małgosia jej nie pozwoliła.

Siedziałam obok Małgosi i drżały mi wszystkie mięśnie, pociły mi się ręce, bolał mnie brzuch.

Moja reprezentantka pocierała w charakterystyczny sposób ręce i Małgosia wprowadziła w pole reprezentantkę zmarłego dziecka.

– To twoje dziecko? – powiedziała.

– Ale ja nie miałam aborcji, nie poroniłam, chyba że nieświadomie…

– Myślałam, że to twoje, to pocieranie rąk…

Wprowadziła jeszcze jedną reprezentantkę, która natychmiast przykucnęła obok dziecka i zaczęła je głaskać.

– To twoja babcia, twój dziadek – powiedziała Małgosia wskazując na klęczącą dziewczynę i na stojącego bez ruchu reprezentanta mojego uczucia. – Ale o co tu chodzi… jakieś morderstwo… coś gwałtownego…

Byłam już spokojniejsza. Ciało przestało drżeć, czułam potrzebę płaczu, ale łzy płynęły z oczu bardzo oszczędnie. Jakie to męskie łzy pomyślałam. Przypomniała mi się zasłyszana kiedyś opowieść o tym, że dziadek pobił babcię, gdy była w ciąży z pierwszym dzieckiem, że poroniła.

– Tak, to może być to – powiedziała Małgosia.

Wprowadziła w pole reprezentantkę mojej Duszy. Dziewczyna przykucnęła między dziadkiem a babcią, która wciąż kołysała dziecko i złączyła sobą dorosłych biorąc ich za ręce. Była spokojna i radośnie uśmiechnięta. Dziecko westchnęło głęboko, uspokoiło się, zamknęło oczy i zasnęło.

Małgosia wprowadziła mnie w pole, a wchodząc czułam się jak mała dziewczynka, która na wysokości swoich oczu widzi dłoń dziadka. Wprost biegłam, żeby tę dużą dłoń złapać. Wsunęłam w nią swoją rękę takim gestem, jak robią to małe dzieci. Z miłością i zaufaniem.

Patrzyłam dziadkowi w jasnoniebieskie oczy i powtarzałam za Małgosią, że jestem mała, że przyjmuję go takiego, jakim jest, że takiego kocham, a jego los zostawiam przy nim. Dziecko spało spokojnie, babcia uśmiechała się do mnie z miłością, taki sam uśmiech miała moja Dusza.

– Przytul się do dziadka – powiedziała Małgosia wychodząc z pola i usłyszałam jej głos przepełniony radością – to jest jej chwila.

Przytulałam się do dziadka jak mała dziewczynka. Nie był wylewny, ale czułam płynącą od niego miłość i siłę. Patrzyłam mu w oczy i pytałam w myśli Pamiętasz, jak niosłeś mnie na „barana”? Czułam ciepło jego spojrzenia. Płakałam i śmiałam się ze szczęścia.

A gdy usiadłam na swoim krześle pomyślałam z głęboką wdzięcznością o mojej Duszy, a może o Duszy rodziny, która prowadziła mnie do tej niezwykle ważnej chwili.

Dziadku Władysławie – jesteś. Kocham Cię, Twoja wnuczka, M.

*            *           *

Trzy tygodnie po ustawieniu odprowadzałam na lotnisko zaprzyjaźnioną osobę. Przygotowałam się na ból związany z rozstaniem i rzeczywiście przyszedł. Taki jak zawsze. Towarzyszył mi, gdy ta osoba pakowała walizkę, był w czasie drogi na lotnisko, w drodze powrotnej, ale było przy tym coś niezwykłego. Pojawił się płacz. Nie pamiętam, żebym wcześniej tak reagowała. Zawsze miałam zaciśnięte gardło i suche oczy, bo łzy spływały mi do wewnątrz. Tym razem zaczęłam chlipać zanim wyszliśmy z mężem z hali odlotów, chlipałam w samochodzie, a po wejściu do domu rozpłakałam się głośno i łzy lały się strumieniami. Szlochałam przez kwadrans, może dłużej, a potem przyszedł spokój. Była tęsknota i smutek, ale jednocześnie spokój.

A ledwie wczoraj, po kilkudniowej wizycie wyjeżdżali syn i wnuczka. Smutek był, tęsknota była, popłynęło trochę łez, w ciele pojawiło się echo dawnych odczuć, ale nie zjawił się paraliżujący ból i poczucie głębokiej żałoby. Mogłam spokojnie zająć się swoim życiem.

Jesteśmy spokojni oboje, mój Dziadek Władysław i ja.”