Wiele osób sądzi, że ustawienia są alternatywą dla psychoterapii.  Wielu myśli, że skoro ustawienia sięgają głęboko w historie przodków i pokazują systemowe tło problemów, to mogą zastąpić psychoterapię. Jednak duża część przeżywanych przez nas problemów ma źródło w naszej własnej przeszłości, w relacjach z rodzicami. A tu ustawienia nie wystarczą chociaż bywają ważnym krokiem na drodze zmiany.

Kiedy w ustawieniu pokazuje się dziecięca trauma (zagrożenie życia lub zdrowia, przemoc, porzucenie, opuszczenie, zaniedbanie itd.), to jej uzdrowienie najczęściej wymaga regularnej psychoterapii. Bowiem podczas jednego ustawienia ani nawet kilku ustawień nie da się uleczyć niezagojonych ran, które sączą się od dziesięcioleci. Potrzeba czasu, żeby rozbroić dziecięce mechanizmy obronne, które kiedyś pozwoliły przetrwać a dzisiaj są naszym więzieniem. Niezbędny jest wtedy stopniowy proces docierania do treści i emocji, które ukryliśmy w nieświadomości. To proces transformacji słabości w siłę. Ewolucja a nie rewolucja. Bardziej przypomina powolne i cierpliwe drążenie skały przez wodę niż rozbicie skały jednym uderzeniem.

Obserwuję niekiedy, że korzystający z ustawień bronią się przed podjęciem psychoterapii. Nie tylko dlatego, że postrzegają ustawienia jako metodę szybszą i głębszą od terapii. Wzbraniają się głównie dlatego, że trudno im oprzeć się na kimś, zaufać i wytrwać w sytuacji, w której ktoś daje pomoc a oni ją przyjmują. Wierzą, że skoro uczestniczą w różnych warsztatach rozwoju osobistego, czytają poradniki i artykuły psychologiczne czy oglądają filmiki na YouTube to sami sobie poradzą. Czasem na wiele lat utykają w miejscu wierząc, że się rozwijają.

Zatem czy możemy sami przekroczyć dziecięce ograniczające przekonania i emocjonalne postawy utrwalone przez dziesięciolecia?

Większość naszych blokad ma swoje źródło w dziecięcych zranieniach, kiedy jako dzieci nauczyliśmy się, że musimy sobie sami radzić, bo na dorosłych nie możemy liczyć.  Z tym przekonaniem i brakiem zaufania wchodzimy w życie. Dziecięce zranienia dają o sobie znać nawet jeżeli zapomnieliśmy o bolesnych sytuacjach z przeszłości.

Odzywają się w trudnych relacjach z ludźmi, w problemach zdrowotnych i emocjonalnych. Cierpimy i chcemy sobie pomóc, jednak trudno nam przyjąć pomoc od innych. Cały czas działa przekonanie: „muszę sobie poradzić sam”, „jestem zdana na siebie”. Nasze zranione wewnętrzne dziecko nie chce pokazać „słabości” w obawie przed wyśmianiem, brakiem akceptacji, opuszczeniem. Więc próbujemy radzić sobie sami: czytamy poradniki, chodzimy na warsztaty rozwojowe, szkolenia i … „nałogowo” na ustawienia. Ale to nie działa. Dlaczego?

Ponieważ prawdziwy wewnętrzny rozwój człowieka dokonuje się tylko w kontakcie z drugim człowiekiem. Większość naszych lęków sprowadza się do lęku przed bliskością i paradoksalnie jedynym sposobem na jego przekroczenie jest właśnie zaryzykowanie bliskości. Tylko wtedy uzdrowimy traumę, kiedy odważymy się sięgnąć po pomoc i odsłonimy przed psychoterapeutą swoje „delikatne miejsca”.  Sami sobie nie pomożemy. Potrzebny jest towarzysz w podróży w głąb własnej duszy. Ekspert, który w atmosferze szacunku pokaże kierunek zmian. Ktoś, kto da oparcie i rozpozna mechanizmy, które wiodą nas na manowce. Potrzebujemy przewodnika, żeby osiągnąć trwałą zmianę i uzyskać pełen dostęp do wewnętrznych zasobów. Bez niego nie odważymy się skonfrontować z naszymi demonami, nie będziemy mieli narzędzi do przekształcenia własnego „cienia” w światło.

Małgorzata Rajchert-Lewandowska